Babski kurnik – odcinek 27 – Trzyletni terrorysta

Babski kurnik – odcinek 27 – Trzyletni terrorysta

Na świat przychodzi upragnione dziecko. Szczęśliwi rodzice od pierwszych chwil, cały swój czas poświęcają narodzonemu i planują jego przyszłość. Kiedyś wychowanie polegało na wzorowaniu się na radach starszego pokolenia, teraz młodzi rodzice bombardowani nowinkami i informacjami, jak wychowywać w naszych czasach, czują się nieco zdezorientowani.

Miałam zaszczyt opiekować się trzylatkiem, który swoje dotychczasowe życie spędza pod stuprocentową kontrolą, która nie pozwala mu nawet na samodzielne podniesienie kamyka  „bo może być brudny”. Po pół godziny opieki nad tym dzieckiem myślałam, że zamknę go do szafy i będę udawać, że go nie ma.

Krzyki, płacz, wymuszenia, milion rozrzuconych zabawek – to wszystko załatwiliśmy w ciągu pierwszej godziny od wyjazdu jego rodziców. Moje przygotowane zabawy, kredki oraz flamastry okazały się bardzo nieatrakcyjne dla chłopca. On biegał po moich włościach, przewracał co się dało i rysował samochodzikami moje nowiutkie meble. Ja w międzyczasie wybierałam numer na pogotowie, by poinformować, że za chwilę dostanę zawał.

Zmęczona sytuacją, w akcie ostatecznego ratunku, w heroicznej walce z terrorystą w ogrodniczkach, wyjęłam „cudowny sprzęt” (laptop), który sprawił, że dziecko zastygło w bezruchu na ponad godzinę.

Po skończeniu mojego dyżuru, gdy mały pojechał do domu, zadzwoniłam do mojej mamy i powiedziałam z całym przekonaniem: „ja nie chcę mieć dzieci”.

Milczenie w słuchawce było wymowne. Moja matka była w ogromnym szoku, właśnie pozbawiłam jej szansy na bycie babcią. Najprawdopodobniej nie zdawała sobie sprawy, w jakim stanie wyczerpania emocjonalnego i fizycznego byłam.

-To zależy od tego, jak je wychowasz – mruknęła matka parę dni później, gdy zdawałam relację.

Przeszukanie sieci i regałów w jednej ze słynnych księgarń, utwierdziło mnie w przekonaniu, że miliony drukowanych na kolorowo poradników, jest na nic. Rodzice w całym tym chaosie wychowawczym nie zauważają dzieci. Między kąpielą, zajęciami z muzyki, gramatyki i karate nie ma czasu na zadanie pytania, czego one od rodziców oczekują i co dla nich jest ważne.

W jednym z poradników wyczytałam zdanie „róbcie dzień słodkości, czyli raz w tygodniu dziecko dostaje jakiś ulubiony smakołyk(…)”, że niby co? Raz w tygodniu? Nawet my dorośli nie katujemy się w taki sposób. Jako dziecko jadłam słodycze masowo, nikt nie stawiał mi limitów jedzenia czekolady. Fakt – oponka została, ale jedzenie słodyczy nie wpłynęło na jakość mojego wychowania.

Byłam dzieckiem, które potrafiło się samo bawić i nie potrzebowałam do tego stosu zabawek i ogromnej piaskownicy. Miałam parę foremek, kilka lalek, które do dziś schowane na strychu moich rodziców, czekając na kolejnego właściciela. Czy dzisiejsze dzieci będą odczuwać sentyment do swoich dawnych zabawek, skoro najbardziej interesują ich telefony komórkowe, tablety i laptopy?

Oczywiście, każde dziecko ma ciągotki do niszczenia własności dorosłych, ale jeden klaps wystarczył, aby się nauczyć, że kryształy stojące na szafach są gorące i nie wolno ich dotykać. Dziś, ciągle słyszymy jak dzieci niszczą zastawy, ozdoby, zrzucają lusterka i bawią się z ogniem, a opanowani rodzice powtarzają: „chcę, abyś przestał się tym bawić”. Czy to zdanie ma jakiś wpływ na dzieci, skoro wiedzą, że na gadaniu zostanie? Nie jestem zwolenniczką kar cielesnych, ale uważam, że klaps i kilka łez jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

Nie ma optymalnych rad jak wychować swoją pociechę. Rodzice zaś marzą aby ich dzieci w przyszłości mogły góry przenosić. Myśląc, że dostarczając dzieciom „full serwis” jak lekcje pływania, karate, balet, grę na saksofonie i wybierając najlepsze szkoły,  zapewniają im sukces. Drodzy rodzice, nie obsługujmy swoich dzieci, a budujmy z nimi więź.

“Nie ucz drzewa jak ma rosnąć. Daj mu powietrze, ziemię, słońce i wodę” – Karen Horney.

Janka

Podziel się