Babski kurnik – odcinek 45 – Przepraszam, nie chcę żyć

Babski kurnik – odcinek 45 – Przepraszam, nie chcę żyć

Kilka miesięcy temu, doszła do mnie straszna wiadomość. Osiemnastoletni chłopak odebrał sobie życie. Co takiego musiało się dziać w jego życiu, że postanowił je sobie odebrać na samym wstępie? Wiele osób snuło domysły, co mogło być powodem, czasem coś wymyślano – aby było o czym gadać. Jednak prawdy się nie dowiemy, ale czy to ważne?

W dzień pogrzebu kościół wypełniał tłum młodych ludzi, którzy wycierali łzy do papierowych chusteczek. Płakali chłopcy, którzy jeszcze kilka minut temu palili papierosy pod kościołem, płakały dziewczyny, nauczycielki, matki, babcie, ojcowie, bracia, siostry – wszyscy.

Choć czasem powątpiewamy w kapłanów i ich moc, a mało kto słyszał, że podobno jeden ksiądz, zdziała więcej, niż stu policjantów. W ten okrutny dzień, gdzie nawet pospolity twardziel – czyli ja, pękł. Właśnie ksiądz, napełnił nasze wyziębione serca ciepłem. Opowiedział historię, którą postaram się cytować:

Była sobie pewna filiżanka. Miała wyznaczone miejsce w wysokim regale, ale ciągle tylko narzekała. To wlewano do niej zbyt zimne napoje, to parzyła ją herbata. Poranny napój był za słodki, drugi za kwaśny, a kolejny za gorzki. Raz biegało z nią nieostrożne dziecko, to piła z niej sąsiadka i brudziła ją czerwoną szminką. Mężczyźni zbyt mocno ją ściskali, a kobiety zbyt często w niej mieszały łyżeczką… i tak mijały dni, a ona była coraz bardziej niezadowolona. Miała dosyć takiego życia, chciała wreszcie zaznać spokoju. Nie chciała już żyć.

Po nieprzyjemnym prysznicu w zlewie, znów odstawiono ją na regał. Powoli się rozkołysała i przesuwała do przodu. Nagle, w jednym ułamku sekundy, rozpadła się na milion kawałków uderzając o podłogę. Gospodyni pożałowała ulubionej filiżanki, po czym zmiotła ją na szufelkę i wrzuciła do czarnego worka.

Nagle zrobiło się ciemno, zimno i cicho. Zrozumiała, że już nigdy nie usłyszy krzyków dzieci. Nie wyśmieje niedorzecznych plotek sąsiadki, ani nie poczuje smaku ulubionej herbaty. Zaczęła płakać. Teraz potrzaskana na milion kawałków, nie mogła wrócić do regału – a tak bardzo chciała…

Ksiądz nie odpuszczał:

Drodzy rodzice. Wasz syn odebrał sobie życie i pewnie, nie potraficie zrozumieć dlaczego. Nikt z nas tego nie wie. Przecież kościół jest wypełniony jego przyjaciółmi, a jednak Bóg żadnego z nich, nie postawił mu w ten dzień, na drodze. Myślę, że chciał go już mieć przy sobie. Teraz nie musicie się o niego troszczyć, bo opiekuje się nim nasz Bóg i z pewnością jest w dobrych rękach.

Te słowa trafiały wprost do serc słuchaczy, zanoszących się płaczem. Oby kiedyś trafiły do rodziców tego chłopaka. Wtedy niczym poświaty, snuli się za trumną, bezwiednie patrząc jak opada w dół. Targały nimi monstrualne wyrzuty sumienia. Może mieli mu kupić ten skuter, a nie kazać oszczędzać, może powinien pojechać na tę imprezę, mimo, że nie zasłużył, może nie powinien tyle pomagać ojcu, może… może… może… Mętne myśli zalane potokiem łez, mozolne pytania zawikłane w sieć wzajemnych pretensji oraz bolesne przeświadczenie, że zawiedli jako rodzice, sprawiły, że już nigdy nie będą tymi samymi ludźmi.

Trudno mi ocenić, kto zawinił. To normalna rodzina, gdzie ojciec założył własną firmę, matka zajmowała się domem, oprócz tego trójka dzieci – zawsze uśmiechnięte, mówiące „dzień dobry”.

 

– Kochany R. Czasami jestem na ciebie zła. Popełniając samobójstwo skrzywdziłeś wiele osób. Ciebie nie ma, ale spójrz ile osób tu zostało, nosząc brzemię twojej śmierci. Nie chodzi mi o kolegów, oni teraz siedzą w barze i wspominają sobotnią imprezę. Chodzi mi o twojego tatę, który nie może sobie wybaczyć, że dzień przed skrzyczał cię za przekleństwa. O twoją mamę, która kładzie się spać i płacze całą noc, błagając, aby cofnąć czas. Twoje siostry, które były dumne, że mają starszego brata i obrońcę. Teraz zapalają świeczkę nad twoim grobem i marzą, aby było tak jak wcześniej, gdy mama się uśmiechała, a tata oszukiwał w grach karcianych.

Niepojęta jest niesprawiedliwość żerująca po świecie. Jedni walczą o każdą minutę życia, choć diagnozy za każdym razem brzmią tak samo, a drudzy, sami sobie je odbierają w pełnym zdrowiu i kwiecie wieku. Może, nieżyjący już dziś chłopak, miał nas czegoś nauczyć?

Dał lekcję kolegom i koleżankom, aby nie odsuwać się od osób, które nas potrzebują. Podarował także lekcję rodzicom, aby dzieciom ufać, kochać, ale trzymać kontrolę. Nauczył ojców, aby rozmawiali, matki, aby dokładnie przyglądały się dzieciom. Mnie zaś nauczył, że życie jest jak malowanie ołówkiem, tyle, że bez gumki. Czasem można wrócić, aby coś rozmazać, albo poprawić, można też zacząć od nowa, w innym rogu. Niestety, można też przestać i wyrzucić kartkę do kosza, albo… kontynuować, w nadziei, że coś z tego będzie.

Janka

Podziel się