Niekoniecznie o powiecie (3) – Szare czasy komunizmu czy kolorowy kapitalizm

Niekoniecznie o powiecie (3) – Szare czasy komunizmu czy kolorowy kapitalizm

Pochodzę z pokolenia Y, czyli tego, które jako pierwsze urodziło się w ponownie wolnej Polsce. Rocznik 1990. Pochodzę z pokolenia, które jako ostatnie doznało smaku dzieciństwa “trzepakowego”, bez komputerów i rąk przywiązanych do telefonów komórkowych. Pochodzę z pokolenia, które pierwsze biznesowe kroki stawia w rodzącym się w Polsce kapitalizmie.

Często sprzeczamy się w domu, głównie z rodzicami, kto z nas miał lepszą młodość.

Oni głoszą sprzeczne poglądy.

Z jednej strony mówią, że w ich czasach panowała bieda. Nie było pomarańczy, bananów, nowych kozaków co sezon, czy nawet wódki dostępnej 24 godziny na dobę w monopolowym. Ludzie nie mieli niczego, ale jednocześnie mieli wszystko, bo w całej tej szarości, wszyscy byli jednakowo szarzy.

Z drugiej strony wspominają, że byli szczęśliwsi. Trudno jednak stwierdzić, czy dlatego, że byli po prostu młodsi, czy faktycznie tak jak mówią, mieli na wszystko więcej czasu, więcej spokoju, ludzie się ze sobą spotykali, pomagali sobie i nie pracowali na trzech etatach jednocześnie. Nie mówiąc już o tym, że młodzi mieli skromne mieszkania. Według bankier.pl obecnie trzech na czterech Polaków w wieku 18-35 lat mieszka ciągle z rodzicami. Bo bez samobójczego kredytu na całe życie, a może dłużej, nie da się kupić mieszkania.

Najmocniej zazdroszczę jednak spotkań w czasach bez telefonów komórkowych. To dla mnie nie do wyobrażenia, że po prostu się do kogoś przychodziło, ot tak bez zapowiedzi. Gospodarz domu zawsze mniej lub bardziej był na wizytę przygotowany, ale nie było możliwości, żeby gościa spławić. Dzisiaj nawet do brata umawiam się często z dwudniowym wyprzedzeniem, żeby udało się nam jakoś zgrać terminy. A umówienie się z kimś, kto prowadzi prężną firmę, mimo milionów sposobów komunikacji, często oznacza prawdziwą katorgę, a może skończyć się jedynie na wymianie maili.

Będzie jednak jeszcze gorzej.

Obecna, nastoletnia młodzież spotyka się ze znajomymi najczęściej “online”, a po urodzinach mojej ośmioletniej siostry stwierdzam, że ośmiolatki nie potrafią się samodzielnie… bawić. Same nie potrafią wymyślić sposobu na wspólne spędzenie czasu z rówieśnikami, zainteresować się czymś na dłuższą chwilę. Dzisiaj na takie urodziny najlepiej zaprosić (jak to się ładnie nazywa) animatora czasu wolnego, który wymyśli towarzystwu fikuśne zabawy i powie, kiedy należy się uśmiechnąć.

Jakoś trudno jest mi sobie wyobrazić owego animatora na zabawach, na które kiedyś chadzali moi rodzice i dziadkowie. No chyba, że chodzi o najgłośniejszego przy stole wodzireja.

Jako niemal 25-letni facet czuję, że świat mi powoli odpływa, a ja zostaję w dokach. Dotychczas wydawało mi się, że nie jestem skończonym nieukiem informatycznym, a jednak coraz częściej łapię się na tym, że młodsi tłumaczą mi nowinki ze świata tabletów, smartfonów i gier internetowych, bo już nie komputerowych.

Ciekawi mnie, jak będzie wyglądała moja przyszłość. Czy zostanę umieszczony w wirtualnym domu seniora w elemencie “kosz”? I jak będę komunikował się z moimi wnukami? Przesyłając myśli?

Oj, lepiej żeby moich nigdy nie poznali…

Damian Pietruska

Podziel się