Babski kurnik – odcinek 26 – Co się pod ubraniem kryje

Babski kurnik – odcinek 26 – Co się pod ubraniem kryje

Masaż, rozgrzewanie i mrożenie. Rażenie prądem, zasysanie chińską bańką oraz ćwiczenia. Dieta, tabletki, a końcowo nawet owijanie folią – on jednak postanowił mnie nie opuścić, aż do śmierci i jest wierniejszy od każdego faceta, a może nawet od psa – mowa o cellulicie. To ten, który będzie ze mną, aż do grobowej deski.

Dla koncernów kosmetycznych jest ósmym cudem świata, dzięki któremu zarabiają miliony. Dla nas, kobiet jest zmorą, której nie da się pozbyć oraz dowodem na istnienie szatana.

Mój stosunek do cellulitu zaczął się od niechęci i wypowiedzenia wojny. Wierzyłam, że dam radę z nim wygrać. Jednak kolejne walki w tej nierównej wojnie przegrywałam, tracąc nadzieję, na chociaż małe zwycięstwo.

Gabinety kosmetyczne proponują różnego rodzaju zabiegi, ale byłam przekonana, że dam radę pozbyć się go naturalną drogą. Odebrałam sobie kawał mojej babskiej wolności rezygnując z kawy, wina, papierosów i czekolady. Zaś w zamian spożywałam świeże owoce i warzywa, chude mięso, dużo ryb i zioła, które to mają powodować lepszą przemianę materii. Efekt? Marny, a cellulit został przy mnie.

Poszłam za kolejnym ciosem. Stosowałam najnowszej generacji preparaty antycellulitowe, które gwarantowały doskonałe efekty wygładzania struktury tkanki podskórnej, miały też ujędrnić i nawilżać skórę. Dodatkowo skupiałam się na ruchu fizycznym, poświęcając godzinę mojego wolnego czasu na jogging, pływanie, aerobic i ćwiczenia z płyt DVD. Przyznaję, efekt był widoczny, ja czułam się lepiej. Niestety, moja motywacja do ćwiczeń gdzieś się schowała i nie umiem jej znaleźć.

Metody ciepła i zimna, oczywiście nie przyniosły efektu, więc postanowiłam wybrać się do gabinetu SPA na drenaż limfatyczny. Nie uwierzycie! Efekt był widoczny już po pierwszym razie.  Niestety, nie jestem milionerką, a zabiegi są kosztowne, więc gdy tylko zaprzestałam, mój wierny przyjaciel „pomarańczowa skórka” był coraz widoczniejszy.

Trzeba przyznać, mam zadziorny charakter i nie poddaje się szybko. Choć mój partner o imieniu cellulit krzyczał „Nie opuszczę cię aż do śmierci”- postanowiłam podjąć dalszą walkę.

Masaże z baniek chińskich robionych przez mojego znajomego fizjoterapeutę, a także okłady z alg i maski czekoladowe. Szczerze? Kosztowało mnie to niejedną wypłatę, a efekt utrzymywał się parę miesięcy, po czym nastąpił wielki „come back” cellulitu.

Po latach wojny, coraz lepiej poznawałam swojego wroga. Czytanie miliona artykułów i poradników spowodowało, że postanowiłam się z nim zaprzyjaźnić. Tylko jeden z dermatologów otworzył mi oczy. Moja skóra ma skłonności do powstawania cellulitu i nie uniknę swojego przeznaczenia.

Oczywiście estrogeny, zła dieta, używki i wszystkie inne przyjemności, które nas otaczają, mają ogromny wpływ na naszą tkankę tłuszczową – im grubsza, tym zagrożenie powstania cellilitu większe. Najwięcej jednak zależy od jakości skóry. Dlatego istnieją takie szczęściary, które jedzą wszystko, palą i piją, do tego wcale nie ćwiczą, a cellulitu u nich nie zobaczysz. Żadna mi nowość- świat nie jest sprawiedliwy i jestem w tych 85% kobiet, które oprócz mężczyzn muszą także pokochać swój cellulit.

Sezon bikini już niebawem weźmie górę, więc chciałabym trzymać pieczę nad waszym, a także moim rozsądkiem i zawartością portfela. Słysząc kolejne reklamy o rewolucyjnym produkcie gwarantującym pozbycie się naszej zmory, mam ochotę pobiec do sklepu i go kupić. Jednak chwilę potem odzywa się mój przyjaciel „C” i mówi „Przecież i tak cię nie zostawię, kup sobie w zamian coś ładnego”. Ma rację, on ze mną zostanie, a ja zamiast pięciu tubek preparatów kupiłam nowy strój kąpielowy.

W końcu nikt nie jest idealny, trzeba pamiętać, że jesteśmy żywymi kobietkami, a nie wytworami z pierwszych stron gazet, po trzygodzinnych, komputerowych poprawkach.

Janka

Podziel się