• Home »
  • Informacje »
  • Cisza to największy wróg domu kultury. 30 lat pracy Ernesta Hobera w oleskim MDK

Cisza to największy wróg domu kultury. 30 lat pracy Ernesta Hobera w oleskim MDK

Cisza to największy wróg domu kultury. 30 lat pracy Ernesta Hobera w oleskim MDK

Z Ernestem Hoberem, który z końcem 2020 roku odszedł na emeryturę po trzydziestu latach pracy jako dyrektor oleskiego MDK-u, o zmianach które zaszły, o siermiężnych latach 90., o największych oleskich koncertach, anegdotach o gwiazdach, malkontentach Dni Olesna i wyzwaniach stojących przed nowym dyrektorem, rozmawia Damian Pietruska.

– Jak się Pan ma na zasłużonej emeryturze? Dla wielu, szczególnie bardzo aktywnych osób, przejście w stan spoczynku wcale nie jest takie łatwe…

– Wielu mnie przestrzegało, że trudno się odnaleźć, ale na razie nie jestem w stanie tego ocenić, bo na emeryturze jestem za krótko. Po drugie, cały czas trwa proces przekazywania i wygaszania pewnych tematów, za które odpowiadałem jako dyrektor domu kultury. Generalnie mam co robić na emeryturze, więc myślę, że nudzić się nie będę. Z domem kultury jeszcze się nie pożegnałem, bo codziennie tam przychodzę, a z samym budynkiem łączy mnie garaż, bo wynajmuję jeden z nich obok domu kultury. Z pewnością będę zaglądał do środka, bo po tylu latach nie ma możliwości, żeby przestało mnie interesować to, co się tam dzieje.

– Chciałbym zacząć od początku. Jak to się stało, że został Pan dyrektorem?

wystawa_1997– Historia była prosta. Wcześniej przez prawie dziewięć lat byłem kadrowcem w armaturze, aktualnym Orasie, ale działałem również na innych obszarach. Byłem szefem zespołu kościelnego, który prowadziłem przez prawie dziesięć lat. Oprócz tego założyłem z kolegami świecki zespół o nazwie Zodiak, który w latach 90. był w okolicy bardzo popularny. Działałem również w PTTK, gdzie organizowałem dużo wycieczek i wyjazdów w góry. Organizowaliśmy również turniej dzikich drużyn w piłkę nożną na boisku przy kościele św. Anny. W obszarze kultury działałem więc cały czas. Nie chwaląc się, miałem cechy przywódcze, więc łatwo przychodziła mi organizacja. Kiedy w roku 1990 był początek samorządów, burmistrzem został śp. Edward Flak, który szukał dyrektora z naszej okolicy i zasięgał opinii różnych osób i wtedy Piotr Sklorz, założyciel restauracji Aleksandra, również świętej pamięci, polecił moje nazwisko. Po rozmowie w urzędzie, dogadaliśmy się i zaproponowano mi to stanowisko. Dla mnie to był duży przeskok, bo nie byłem wcześniej dyrektorem i trzeba było nabyć umiejętności “bycia dyrektorem”, co nie jest takie proste. Małymi kroczkami i z pomocą pracowników, którzy w domu kultury już pracowali, a znałem się z nimi wcześniej właśnie z poprzednich działalności, udało się mi w miarę szybo odnaleźć.

– Spodziewałby się Pan wtedy, że to będzie aż trzydzieści lat?

– W życiu! Nie myślałem wtedy o takich perspektywach czasowych, dla mnie to była kolejna praca. Kiedy świętowałem dziesięciolecie, to uważałem to wtedy za duży wyczyn (śmiech). Okazało się, że miałem przed sobą jeszcze dwie kolejne dekady.

Dyrektorem był Pan od 1990 roku, dla mnie to szmat czasu, bo jestem z rocznika 1990. Nie znam innego, oleskiego domu kultury od tego, który pan prowadził. Wyobrażam więc sobie, że przez te trzydzieści lat pracy, wiele musiało się zmienić nie tylko pod względem technologicznym, ale również w naszej mentalności i podejścia do szeroko rozumianej kultury.

w-kulisach_2001– Naturalnie zmieniła się technika. Sposób komunikowania się. Reklama i organizacja imprez wygląda zupełnie inaczej niż w latach 90., które były bardzo siermiężne. Nie było oczywiście komórek. Organizacja pierwszych dni miasta w 1992 roku to było jedno wielkie bieganie. Nie dało się zadzwonić i coś szybko dogadać, tylko trzeba było wszystko dosłownie wybiegać. Plakaty pisaliśmy wtedy ręcznie. Dziewczyny brały duże arkusze papieru i ręcznie malowały plakaty, co dzisiaj jest nie do wyobrażenia. Z pewnością, obecnie jest dużo łatwiej spiąć pewne rzeczy organizacyjnie.

– Może się mylę, ale wydaje mi się, że w latach 90. i na początku XXI wieku łatwiej było przyciągnąć ludzi na imprezę. Teraz oferta rozrywek i atrakcji jest tak bogata, że naprawdę jest z czego wybierać. Do tego dochodzi Internet, w którym młodzi mogą znaleźć niemal wszystko.

– To działa dwubiegunowo, bo dotyczy imprez, o których jest głośno, ale także jeśli chodzi o zwykłą działalność popołudniową, czyli kluby, sekcje i koła zainteresowań. Trzeba się dużo bardziej starać, żeby znaleźć odbiorcę. Młodzież ma do dyspozycji szeroką ofertę zajęć, nie muszą nawet z domu wychodzić by mieć zajęte całe popołudnia, bo wszystko jest w laptopie. Z drugiej strony, nie zauważyłem spadku frekwencji na organizowanych przez nas zajęciach. Musimy jedynie więcej pracy wykonać, żeby kogoś zainteresować.

– A jak z koncertami i imprezami?

jako-juror-2004– Jeśli chodzi o estradę, to kiedyś łatwiej było zapełnić salę. Funkcjonowały duże zakłady pracy, które miały fundusze socjalne, więc wystarczyło zadzwonić do kilku oleskich przedsiębiorstw i już się miało imprezę sprzedaną na pniu. Nie trzeba było nawet wieszać plakatów. Dzisiaj żaden zakład pracy nie bierze biletów dla pracowników, bo uważają, że pracownik ma fundusz socjalny do swojej dyspozycji i jeśli będzie chciał, to sobie kupi wejściówkę. Jak kiedyś przyjeżdżała do Olesna gwiazda, trzeba było zrobić nawet dwa koncerty, bo takie było zapotrzebowanie. Inna sprawa, że zdarzało się, że z frekwencją na niektórych koncertach było różnie, bo zakład pracy brał bilety, a jak było mało ciekawy koncert, to ludzie z nich nie korzystali. Z pewnością łatwiej było sprzedać imprezę.

– Dom kultury dawniej żył również zabawami tanecznymi…

turiej_tanca_towarzyskiego_2000– Oczywiście, począwszy od zabawy sylwestrowej przez karnawał aż do ostatków, dom kultury był jedną wielką salą balową. Dla nas to był paradoksalnie najłatwiejszy czas. Ciągle odbywały się zabawy, ale to były samograje, my tylko udostępnialiśmy sale, sprzątaliśmy, ustawialiśmy krzesła w zależności od potrzeb, a na inne imprezy nie było czasu, bo sala była cały czas zajęta przez zabawy. Zawsze sobota i niedziela, czasem nawet w tygodniu, jak słynne rewie orkiestr, które odbywały się w latach 90. w środy. Obecnie nie ma już tego parcia na zabawy i to również wynika z tego, że nie organizują ich zakłady pracy. Jest u nas jedna duża zabawa, którą organizuje przedszkole nr 4 i ona cieszy się dużą popularnością. Nawet bale sylwestrowe się skończyły, gdzie kiedyś jak organizowaliśmy bal sylwestrowy, to zaczynaliśmy zapisy pierwszego grudnia, a drugiego już nie było miejsc. Te czasy już minęły.

– Jakie są Pana największe sukcesy?

– Główna impreza, którą będę się chwalił, to Ogólnopolski Przegląd Piosenki Poetyckiej. To impreza o randze ogólnopolskiej, która odbywa się już od 22 lat w Oleśnie. W kategorii piosenki poetyckiej jest znana w całej Polsce. Nawet w czasie pandemii udało się zorganizować kolejną edycję. Bałem się, czy w tych trudnych czasach ktokolwiek się zgłosi, a wykonawców było sporo. Ten Przegląd uważam za moje artystyczne dziecko, bo został zapoczątkowany za moich czasów, a poza tym lubię ten rodzaj muzyki.

Oczywiście nie można zapomnieć o Reggae Majówce, która powstała na bazie festiwalu “Nie zabijaj”.  Z imprez o randze ponadlokalnej, warto wymieć również Wojewódzki Festiwal Teatrów Dziecięcych. Wiadomo, są Dni Olesna, impreza największa w sensie logistycznym i ilości tematów, które trzeba ogarnąć, ale z tych, które wcześniej wymieniłem, jestem najbardziej dumny.

– Miał Pan okazję poznać wiele osób z pierwszych stron gazet, ludzi ze świata kultury. Jak wyglądają te relacje? Jest czas, żeby spokojniej porozmawiać po koncertach czy raczej są to stosunki czysto formalne?

Dni Olesna. W garderobie amfiteatru z Kubą Sienkiewiczem

Dni Olesna. W garderobie amfiteatru z Kubą Sienkiewiczem

– Każdy artysta jest inny. Od bardzo nadętych, oficjalnych i niedostępnych do takich bardzo w porządku gości, którzy po koncercie jeszcze zostają, pogadają, pośmieją się. I to właśnie ci drudzy mi głównie zapadli w pamięć. Widać było, że w Oleśnie dobrze się czują i nie przyjechali tylko zaliczyć kolejnego punktu na trasie koncertowej.

Dla mnie ważnym wydarzeniem był koncert Republiki w Oleśnie w 2000 roku. Z trzech powodów: Republika miała wtedy przerwę, nie grała jakiś czas, mieli jakieś problemy, ale nie pamiętam dlaczego. W każdym razie, krótko przed naszym koncertem wznowili grę. Po drugie – ten koncert był po prostu świetny, a po trzecie – niecały rok później zmarł Grzegorz Ciechowski, lider i wokalista zespołu, co oznaczało rozwiązanie ekipy. Była to więc jedna z ostatnich okazji, żeby gościć go w Oleśnie. Legendarny Ciechowski był jeszcze na scenie naszego amfiteatru, dlatego z tych trzech powodów ten koncert będę pamiętał ze szczególnym sentymentem. Grzegorz Ciechowski był właśnie jednym z tych artystów, o których wcześniej wspominałem. Zero nadęcia. Rozmawialiśmy na zapleczu amfiteatru, gdzie nie było specjalnie luksusowych warunków, ale on na nic nie narzekał. Bardzo sympatyczny człowiek o wielkiej kulturze. Od tego koncertu minęło dwadzieścia lat, a pamiętam go doskonale.

Było jeszcze wiele innych, rewelacyjnych koncertów, chociażby występ zespołu Raz, Dwa, Trzy w 2004 roku z Adamem Nowakiem, który wiele osób wspomina. Koncert zespołu Czerwony Tulipan, który bardzo cenię. Może to nie jest zespół tak popularny jak na przykład Stare Dobre Małżeństwo, ale to świetna ekipa i wspaniali ludzie. Oni zawsze nocują u nas w Oleśnie i na następny dzień nie odjeżdżają wcale rano, ale lepiej więcej szczegółów zdradzać nie będę (śmiech). Nie da się nie lubić zespołu Dżem. Za moich czasów nie miałem szansy gościć Ryśka Riedla, który grał w Oleśnie, ale w latach 80. Dżem grał u nas dwa razy za moich czasów, już z Maciejem Balcarem, raz w domu kultury, a później w 2011 roku grali u nas na Dniach Olesna. Tego samego dnia grał w Oleśnie również legendarny Oddział Zamknięty. Jeden i drugi koncert był świetny, a na końcu zagrali wspólnie jam session. To był ogień na scenie, ale ogień był również później w garderobie!

– Zdarza się, że gwiazdy mają specjalne wymagania?

img-20181007-wa0002– Rider (bo tak nazywa się dokument z listą wymagań) kateringowy, techniczny czy garderoby zdarza się, że jest króciutki, a są takie ridery, które w szczegółach opisują, jaka ma być podana na zapleczu woda, jaki ma być rodzaj piwa, również mocniejszego alkoholu, bo to też się niestety zdarza. Największą “spinę” mieliśmy z występem Michała Bajora. On jest znany z tego, że jest perfekcjonistą w każdym możliwym zakresie, jeśli chodzi o akustykę, czystość, nie może być nigdzie kurzu, nie może być na widowni dzieci poniżej siedmiu lat, nie mógł nikt stać na widowni. Dla nas to było sporo nowości. A z różnych doniesień słyszeliśmy, że przerywał koncerty, jeśli coś nie było odpowiednio przygotowane. Przed jego koncertem mieliśmy tak wypucowany dom kultury, że chyba nigdy później nie było aż tak sterylnie (śmiech). Stresu było dużo, ale na szczęście koncert był genialny, a Michał Bajor wyjeżdżał z Olesna zadowolony, bo wszystko było dopięte na ostatni guzik.

– Inne ciekawe zdarzenia, które będzie Pan wspominał?

– Podczas koncertu śląskiego zespołu rockowego Oberschlesien prezentowane było wyjątkowe widowisko pirotechniczne. Byłem przerażony, jak widziałem jak żywy ogień buchał ze sceny. Bałem się, że zacznie płonąć kotara albo drewniany strop. Innym razem w domu kultury na koncercie Myslovitz mieliśmy spory nadkomplet widowni. Podczas jednego utworu cała publiczność zaczęła skakać, a razem z nią dosłownie falowała podłoga. Pamiętam, że zbiegłem do małej sali zobaczyć czy czasem nie pęka od tego strop. Kilka lat później podczas remontu w domu kultury okazało się, że nic złego nie mogło się stać, bo strop był podwójnie wzmocniony.

– Chciałem jeszcze porozmawiać o Dniach Olesna. Po ogłoszeniu gwiazd święta miasta, pojawiają się głosy malkontentów. Trudno dobrać tak gwiazdy, żeby pasowały wszystkim?

210– Na początku czytałem te wszystkie komentarze i się nimi przejmowałem, ale później przestałem to robić. Uznałem, że kogokolwiek bym wybrał, zawsze pojawią się krytyczne głosy. Nigdy nie dałem szansy gwiazdom disco polo, a może część ludzi chciałaby kogoś takiego. To jednak nie jest muzyka, którą bym preferował. Z drugiej strony dni miasta to taka impreza, która nie może być przeintelektualizowana, musi być muzyka komercyjna, lekka, łatwa i przyjemna. Musi być też muzyka z różnych gatunków, nie może być cały czas rock, ale nie może być też tylko muzyka biesiadna. Dlatego zawsze robiliśmy trzy różne estrady, aby urozmaicić repertuar. Oczywiście ograniczeniem jest budżet. Gdyby koncertowały tylko same gwiazdy, to może nie byłoby tych głosów krytycznych, ale to jest niemożliwe. Może być jedna, dwie gwiazdy, a trzeba obudować trzydniowy program na trzech estradach różnymi zespołami.

– Jakie są problemy takich domów kultury jak oleski, czyli w małych miejscowościach?

20210115_115232– Nie powiem nic odkrywczego. Jest stosunkowo mało ludzi, więc jest również potencjalnie mniej możliwości zdobycia widowni. Jeśli mamy salę na 350 osób i trzeba zrobić koncert biletowany dla znanej gwiazdy, który kosztuje w okolicy czterdziestu tysięcy złotych, to bilet musi kosztować ponad sto złotych, a sala wypełniona po brzegi, żeby się spłaciło. To niestety w Oleśnie jest niewykonalne. Z drugiej strony, jeśli zaprosi się kogoś mniej znanego, tańszego, to ludzie nie przyjdą. Na takie koncerty trzeba mieć dotacje, na co mamy w tych cyklicznych imprezach, o których wspominałem. W małych miasteczkach, mających małe sale, organizacja koncertów jest trudna.

– Swego czasu sprzedawały się w Oleśnie kabarety.

– Tak, bo kabarety były tańsze, a bardzo popularne. To też się zmieniło, to już nie jest taki samograj, ale faktycznie występ kabaretu w Oleśnie ma szansę się obronić.

– Rok 2020, który dla szeroko pojętej kultury był dramatyczny, to najtrudniejszy rok w Pańskiej karierze?

j9a3545-660x423– Tak, bo niewiele mogliśmy zrobić. W połowie marca zapadła decyzja o zamknięciu domów kultury, co spowodowało, że od razu wypadł nam Wojewódzki Festiwal Teatrów Dziecięcych, a mieliśmy już wszystko zorganizowane. Wiele imprez, które mieliśmy przygotowane, bo trzeba je organizować kilka miesięcy, trzeba było odwołać. Najpierw je przesuwaliśmy, bo mieliśmy nadzieję, że uda się zorganizować coś jesienią, a później musieliśmy definitywnie odwoływać. Praca poszła na marne. Ostatnią imprezą estradową za moich czasów, którą udało się przeprowadzić było Jazzobranie organizowane przez szkołę muzyczną, które odbyło się 5 listopada. Nie to jest jednak najgorsze. Ludzie oceniają dom kultury po imprezach, ale solą jego działalności są zajęcia popołudniowe, a tych też przez większość czasu nie można było prowadzić. W domu kultury panowała cisza, a cisza w domu kultury to największy wróg każdego dyrektora. W normalnych okolicznościach u nas zawsze coś się dzieje. Cisza w tym budynku to było dla mnie coś obcego. Nie spotkałem się z tym przez trzydzieści lat.

– Jakie stoją wyzwania przed Pana następcą?

– Nie jestem pesymistą, że kultura w mniejszych miejscowościach upadnie. Zawsze jest grono ludzi zainteresowanych. Oceniam, że u nas to grupa około trzystu osób, która stale uczestniczy w naszych wydarzeniach. Wierzę, że ta grupa osób zawsze się znajdzie, ale być może trzeba będzie o nią jeszcze mocniej zawalczyć.

– Dom kultury będzie musiał również nadążać za nowoczesnymi trendami, między innymi technologicznymi.

– Tak, dlatego kadra w MDK-u zmienia się, działa młodsze pokolenie. Moje instruktorki są młode i mają świeże pomysły, które wdrażają w życie. Chociażby dotyczące przenoszenia części aktywności do Internetu. Czasy są takie, że mamy zajęcia online, między innymi teatralne czy taneczne, ale mam nadzieję, że pandemia trochę odpuści, bo tego typu zajęcia online to jak lizanie cukierka przez szybę. Tylko namiastka. Zajęcia muszą wrócić na salę, na scenę, do pracowni plastycznej, bo wtedy jest to żywe, z wszystkimi emocjami.

– Uważam, że Pana największym sukcesem było to, że dom kultury był zawsze otwarty. Otwarty nie tylko dosłownie, że zawsze można było do niego przyjść i spędzić czas, ale również otwarty na pomysły. Jeśli nowy dyrektor będzie słuchał tych pomysłów, to dom kultury nadal będzie pełnił ważne funkcje.

20210115_115132– Powiem szczerze, że dom kultury to był dla mnie niejednokrotnie pierwszy dom. Żona do tej pory mi to wypomina, szczególnie jak dzieci były małe, a ja siedziałem w pracy do późnych godzin. Na początku miałem poczucie, że muszę być do końca nawet na każdej zabawie tanecznej, czyli do rana. To jest właśnie taka praca. Jeśli ktoś chce w niej pracować od godziny 8 do 16, to nie będzie dobrym dyrektorem.

Dyrektor nie jest od tego, żeby robił wszystko samodzielnie. Powinien wsłuchiwać się w pomysły młodych, ale nie tylko. Pomysły od ludzi trzeba brać garściami i się z nich cieszyć. Dom kultury jako budynek ma być dostępny, kadra musi również sama kreować, ale musi również pozwolić na realizację pomysłów innych. Zawsze znajdzie się kreatywna młodzież. Cześć z młodych odchodzi, idzie na studia, ale po nich przychodzą następni, ze świeżymi pomysłami i tej młodzieży moim zdaniem nigdy nie zabraknie.

– Dziękuję za rozmowę.


Zdjęcia: archiwum prywatne i FotoDedyk.

Podziel się