Niekoniecznie o powiecie (25) – Tragedia w Darłówku. Nie oceniajmy

Niekoniecznie o powiecie (25) – Tragedia w Darłówku. Nie oceniajmy

Wtorek. To był drugi dzień urlopu nad morzem w Darłówku.

Wszedłem do wody po kolana. Nie jestem dobrym pływakiem, ale pływać umiem. To znaczy potrafię się przemieścić z jednego końca basenu na drugi odrywając nogi od dna, ale trudno to nazwać efektywnym pływaniem.

Z tego powodu, pomyślałem, że dalej nie wchodzę. Były wysokie fale i co wtedy mnie trochę zdziwiło, delikatnie podcinały moje nogi od tyłu, a wraz z odpływem fali, zabierało mi piasek spod nóg.

Poszedłem położyć się na ręczniku i zacząłem czytać książkę. Chwilę później rozległ się przeciągły gwizdek, a ratownicy wywiesili na swojej wieżyczce czerwoną flagę. Przez megafon ogłosili, że wszyscy mają natychmiast wyjść z wody. Do tych, którzy nie usłyszeli bądź nie chcieli usłyszeć, osobiście podeszli i zdecydowanie kazali wyjść z wody.

Spojrzałem na tę scenę i na pewno nie było nikogo widać w wodzie w zasięgu wzroku.

Po chwili do ratowników podeszła kobieta z małym dzieckiem na ramionach. Po krótkiej rozmowie, jeden z ratowników zaczął z nią obchodzić plaże, mówiąc przez megafon:

“Poszukujemy trójki dzieci w wieku od jedenastu do czternastu lat. Kacper, Zuzia i Kamil”.

Po komunikacie zrobiło się małe zamieszanie na plaży. Kilka osób podeszło do kobiety i ratownika, żeby poznać więcej szczegółów.

Nie podniosłem się nawet z ręcznika. Pamiętam, jak sam byłem nastolatkiem, mam starszych braci, o dwa i sześć lat. Nie dało się nas okiełznać i przypilnować. Każdy pomysł, był fajnym pomysłem, koniecznym do zrealizowania.

Pomyślałem, że z pewnością poszli na miasto, może na pobliską dużą dmuchaną zjeżdżalnię. Mogli być wszędzie. Z pewnością zaraz się znajdą.

Większość ludzi, która zaangażowała się w poszukiwania, szukała na lądzie, na plaży, na wydmach.

Był jednak plażowicz, który zaczął szukać na skałach falochronu. Pewnie dowiedział się od matki, że dzieci widziała ostatni raz brodzące w wodzie. Wyszła wysikać 2-letnie dziecko na wydmy, a kiedy wróciła, dzieci już nie było.

Ten mężczyzna wyciągnął najstarszego, 14-letniego chłopca z wody tuż obok falochronu. Rozpoczęła się reanimacja i walka o jego życie.

W tym czasie wszyscy mieli już przekonanie, że pozostała dwójka musiała być z nim również w wodzie. Ratownicy postanowili utworzyć łańcuch bezpieczeństwa.

Z chaosu dowiedziałem się, że młodzi mężczyźni mogą wejść z ratownikami do wody, żeby szukać dzieci. Po krótkiej instrukcji, w jaki sposób mamy się wspólnie trzymać, utworzyliśmy łańcuch. Przez chwilę trzymałem faceta obok za rękę, jednak czując siłę fal, szybko złapaliśmy się pod łokcie, tak jak idzie para młoda pod ślubny ołtarz.

Uścisk był bardzo silny, a mimo to zdarzało się, że z powodu fal, ustępował. Byłem może w połowie łańcucha, a i tak ciężko było utrzymać się na nogach, momentami fale zalewały niemal całkowicie. Ci co byli na końcu łańcucha, najdalej od plaży, walczyli tylko, aby jakkolwiek się utrzymać.

W tym łańcuchu przeszliśmy w pobliżu znalezienia chłopca prostopadle i równolegle do plaży.

Nic to nie dało.

Fale były coraz mocniejsze, więc ta niemal spontaniczna akcja musiała zostać przerwana. Kazano nam wyjść z wody. Na miejscu pojawili się policjanci, którzy przez megafon poszukiwali świadków zdarzenia.

Znalezionego nastolatka do szpitala zabrał śmigłowiec. Udało się przywrócić jego funkcje życiowe. Na miejsce przyjechali ratownicy ze skuterami i motorówkami. Również strażacy i grupy poszukiwawcze. Wkrótce plażowiczom kazano opuścić plaże, a plaża została zamknięta na sporej długości.

Wieczorem akcję musiano zawiesić z powodu złych warunków pogodowych. Fale były na tyle wysokie, że prowadzący skutery, ledwie umieli się na nich utrzymać.

Każdego kolejnego dnia prowadzone były poszukiwania.

11-letnią dziewczynkę odnaleziono w morzu w piątek, a 13-letniego chłopca w sobotę. Reanimowany 14-latek umarł tego samego dnia w szpitalu.

Jestem pewien, że gdy dzieci wchodziły do wody, musiała powiewać jeszcze biała flaga.


Czemu o tym wszystkim piszę?

Nie umiem znieść komentarzy w internecie po tych zdarzeniach, w których obwinia się rodziców za tę tragedię. Obwinia się również ratowników, a nawet plażowiczów, że nie pomogli w tym zdarzeniu. Jak można było nie zauważyć trójki tonących dzieci?

Można było, bo tonącego nie widać ani nie słychać.

Dowiedziałem się, co to znaczy prąd wsteczny, tzw. “cofka”. Fala, powracając do morza, sunie przy dnie, “zasysając” wszystko w głębinę. W ciągu kilku sekund jest w stanie przenieść ciało nawet kilkanaście metrów od brzegu.

Straszne w tej tragedii jest to, jak łatwo ludzie stawiają wyroki. Znamy się na wszystkim, na polityce, piłce nożnej, katastrofach lotniczych, a nawet jak widać na nadmorskim ratownictwie.

Nie oceniajmy, życie nie jest czarno-białe. Czarne nie zawsze jest czarne, a białe nie zawsze jest białe. Po środku jest jeszcze cała paleta odcieni szarości.

Są sytuacje, których wytłumaczyć się nie da, a życie jest potwornie niesprawiedliwe. Nie ma na to jednej prostej odpowiedzi, a wielu takie ma. Na podstawie grama informacji, ustalają wyroki.

Dopóki nie byliśmy w danej sytuacji, nie możemy powiedzieć, jak byśmy się zachowali. Znamy się na tyle, na ile nas sprawdzono.

Postarajmy się z tej historii wyciągnąć wnioski. Pierwszy, dosyć oczywisty, że woda, a szczególnie morze, jest żywiołem. Czasem nie do okiełznania. A drugi, że nie ferujmy wyroków, na ludziach, którym zawalił się świat.

Nie mamy do tego prawa.

Damian Pietruska

Podziel się