Niekoniecznie o powiecie (31) – Jak dobrze, że to już poniedziałek

Niekoniecznie o powiecie (31) – Jak dobrze, że to już poniedziałek

Uff, to już poniedziałek. Rzadko mam takie odczucie. Poniedziałek, 13 lipca 2020 roku. Nareszcie się skończyło. Jeszcze kilka dni i znów będzie spokojniej. Nie będzie spokojnie, ale spokojniej.

Obudziliśmy się tego poniedziałkowego poranka i większość z nas sprawdziła wyniki. Nie skomentuję ostatecznego werdyktu. Skomentuję jednak frekwencję, jest ona wyjątkowo wysoka – około 67%. I muszę przyznać, że jest to dla mnie wynik niepokojący.

Być może moja logika jest pokrętna, być może nie mam racji. Opieram się tu tylko na swoich obserwacjach, ale moim zdaniem tak wysoka frekwencja nie wynika aż tak bardzo ze stopnia zaangażowania politycznego obywateli, ale ze stworzonego podziału, pomiędzy którym dziura jest już tak głęboko wykopana, że aż strach zajrzeć do środka, bo może brzydko pachnieć.

Nie przypominam sobie, żeby nasze społeczeństwo było aż tak podzielone. To nie kwestia wyboru swojego kandydata. To kwestia emocji. My już nie wybieramy racjonalnie, ale emocjonalnie.

Czytam poniedziałkowe artykuły. Jak zwykle eksperci starają się w jakiś sposób wytłumaczyć zwycięstwo jednego nad drugim. I to, co czytam, jest zatrważające.

Według ekspertów Polska jest niemal na pół podzielona i to dosłownie, bo:

– na wschód i zachód,

– na młodych i starych,

– na wykształconych i niewykształconych,

– na wielkomiejskich i małomiasteczkowych,

– na liberalnych i zacofanych,

– na bogatych i biednych,

– na TVP i TVN.

I ten podział jest widoczny. Daliśmy sobie wmówić, że tak mocno się różnimy. Już nawet w rodzinie rzadko da się spokojnie porozmawiać, kiedy na stół wjeżdżają tematy polityczne. Na co dzień sympatyczny człowiek, z którym można konie kraść, kiedy usłyszy zbitkę dwóch lub trzech literek, nagle zakłada potworną maskę i jest w stanie walczyć na “argumenty” z drugim równie sympatycznym na co dzień gościem.

Żeby to jeszcze była walka na argumenty. Niestety, rzadko. Najczęściej to rzucanie ogólnikami, stereotypami, sztampowymi hasełkami, a nawet wyzwiskami. Jedno nazwisko, wypowiedziane na głos, wywołuje w Polakach chęć do walki. To jak jakieś magiczne zaklęcie. Wystarczy podejść do jakiegokolwiek polskiego stołu i rzucić szybkie: Kaczyński!  Gotowe, reszta zrobi się sama. Impreza zepsuta, a niesmak pozostanie. Już ktoś kogoś nie lubi, już się na siebie krzywo patrzą.

Politykom to pasuje. Co to za demokracja, kiedy dwóch kandydatów nie potrafi się spotkać na jednej debacie?

Uważam, że to niebezpieczne. Ta eskalacja przemocy, nienawiści, niechęci, a nawet odrazy. Tylko z racji zaszufladkowania człowieka do danej opcji politycznej, do której, gdyby tak głębiej sięgnąć, absolutnie być może nie powinien należeć. My tu bowiem nie rozmawiamy o poglądach, tylko (jeszcze raz) o emocjach. A emocje, choć często piękne i wzniosłe, nie zawsze mają wiele wspólnego z rozsądkiem.

I jeszcze jedno. Nie zawsze trzeba wybierać mniejsze zło. Czasem można stanąć na rozstaju dróg, porozglądać i stwierdzić: wcale mi się tu nie podoba. Odwrócić się i ruszyć w drogę powrotną.

Jak dobrze, że to już poniedziałek. Znów będzie można spokojnie porozmawiać o pogodzie.

Damian Pietruska

Zdjęcie: pixabay.com

Podziel się